Nojec
Administrator
Dołączył: 22 Wrz 2011
Posty: 109
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 19:52, 22 Wrz 2011 Temat postu: 03.07.11r. Skoki LL by Blacky |
|
|
Przyjechałam do Star Horses po długiej przerwie. Kurde, naprawdę długo mnie tu nie było, jestem taka nieobowiązkowa i nieodpowiedzialna, zbeształam siebie w duchu. Dobrze, że są dziewczyny, które panują nad sytuacją. Ale zaczęły się wakacje! Wszystko zacznie się pięknie układać, bedę miała sporo wolnego czasu i bedę mogła poświęcić go koniom, a w szczególności temu jednemu.
Rozejrzałam się po terenie stajni, ale nie widziałam nikogo, prócz dwóch krzątających się stajennych. Skinęli mi głową na przywitanie i zajęliśmy się swoimi sprawami. Pogoda była brzydka, niebo szare, co jakiś czas mżawka, więc nie spodziewalam się sierściucha na padoku. Porwałam z szafki jabłko i skrzynkę, po czym udałam się w kierunku boksu. Nie myliłam się, Nadim był u siebie i akurat rżał wściekle na konia stojącego obok. Zaśmiałam się, a on na widok człowieka zaprzestał swojego zajmujące zajęcia i podszedł do mnie zaciekawiony, trącił łbem. Nic z tego, żebraku; pomyślałam sobie. Wyprowadziłam go na korytarz, przywiązałam, zabrałam się za czyszczenie. Nie był brudny, szybko poszło. Poleciałam do sprzęt. Uznałam, że dzisiaj konio może mieć trochę energii, bo stał w boksie, więc po rozgrzewce trochę go poskaczę. Niewysoko, ale jednak. Tak mi się zatęskniło. Pogłaskałam ubranego ogierka i wyprowadziłam go, podciągnęłam popręg, wsiadłam. W lekkim deszczyku pojechałam na swobodnej wodzy na halę. Przy okazji zgarnęłam jednego pracownika i poprosiłam go o pomoc przy ustawianiu przeszkód.
Kiedy z grzbietu konia instruowałam uczynnego pana, jak ma ustawić przeszkody, Nadim niecierpliwie grzebał nogą w ziemi, parskał, czasem machał głową. Chciałam go uspokoić, ale był bardzo podekscytowany. Robiłam małe kółka stępem, potem podziękowałam pomocnikowi i wjechałam na duże koło. Koń robil duże, żwawe kroki, rozglądał się na boki. Trochę się tak pokręciłam bez sensu, zmieniłam kierunek i weszłam na delikatny kontakt. Zaczął podstawiać zad, zganaszował się. Bardzo ładnie, zapowiada się udany trening, pomyślałam.
Zrobiłam parę kół, zginając delikatnie, przygotowując wierzchowca do pracy. Zmieniłam kierunek przez półwoltę, przeszliśmy do kłusa. Miał wygodny, miękki, sprężysty chód - poczułam nagły przypływ sympatii do tego konia. Wolta, koło, zmiana kierunku przez przekątną. Zaczął coraz mocniej angażować zad, czułam tę energię. Jezu, jak ja mogłam go tak zaniedbać?! Był absolutnie genialny! Poklepałam go po szyi, przeszłam do stępa. Po paru krokach zatrzymałam, znieruchomiałam na 5 sekund, po czym ruszyłam znów stępem. Koło, znowu zatrzymanie, ale tym razem z kłusa, a potem znowu kłus. Bardzo ładnie, poklepałam karosza i dałam chwilkę wytchnienia w swobodnym stępie. Nadim wyciągnął szyję niżej i tak sobie węszył, rozluźniony i zrelaksowany.
Po chwili odpoczynku przeszłam do kłusa i spróbowałam go trochę skrócić. Był troszkę oporny, bo rozpierała go energia, ale po chwili odpuścił. Potem zmieniłam kierunek i wręcz przeciwnie, zaczęłam wydłużać wykrok, do czego konik zabrał się z ochotą. Świetnie. Zaczęłam na zmianę skracać i wydłuzać, nie mieliśmy z tym żadnych problemów. Znowu dałam mu dwa kółka na odpoczynek i przeszłam do zebranego galopu, w pełni kontrolowanego i zschynchronizowanego. Czułam, że jest między nami więź, poruszamy się harmonijnie i lekko. Tak, z tym koniem jeszcze wiele będzie można osiągnąć!
Kiedy zagalopowałam też w drugą stronę, zrobiłam parę figur ujeżdżeniowych i zatrzymania z galopu i do galopu, uznałam, że mogę już zacząć powoli skakać. Koń był chętny do pracy, wyluzowany. Najechałam na pierwszą, malutką kopertę, która mierzyła zaledwie 40cm i była przed nią wskazówka, na którą najechałam z kłusa. Skok był trocę niezręczny, koń zbyt mocno się napalił na przeszkodę, więc najechałam jeszcze dwa razy. Przy ostatnim Nadim odzyskał spokój i równowagę. Poklepałam go, zrobiłam kółko w galopie i pokonałam półmetrowy okserek, bez wskazówki. Troszkę źle wymierzyliśmy foule, odbiliśmy się odrobinę za późno i było puknięcie, ale bez zrzutki. Wolta i ponowne podejście, tym razem bardziej precyzyjne i poprawne. Poklepałam i skierowałam go na trzecią przeszkodę, stacjonatę 60cm. Tą od razu pokonał bezbłędnie. Zwolniłam do stępa i poklepałam, znowu kółko przerwy. Nie chcę przesadzić z wymaganiami, to ma być lekki i przyjemny dla dwóch stron trening. Potem najechałam z kłusa na ostatnią stacjonatkę, było okey, i skierowałam Nadima na tripple-barre 50-60-70cm. Cholera, za późno się wybiliśmy, ostatni drąg mocno upadł na ziemię. Zganiłam się w myśli za złe wymierzanie, ale i tak byłam zadowolona, że konio skacze chętnie, nie zatrzymuje się ani nie wyłamuje. W zasadzie to nie miał powodu - to ufny, choć psotny zwierzak. Mógłby coś przeskrobać z czystej przekory, ale dzisiaj wszystko szło gładko. Zawołałam stajennego, który wsadził drąg na miejsce, a ja mu gorąco podziękowałam.
Zrobiłam duży najazd, a co do wymierzania to dałam karoszowi wolną rękę. Dobrze sobie poradził z tym zadaniem, genialnie pokonał potrójną przeszkodę, ładnie baskilując szyją. Poklepałam go i najechałam na 80-centymetrowy okser, który także poszedł gładko, zakręciłam w prawo i najechałam na dwuczłonowy szereg - były to dwie 70-centymetrowe stacjonatki. Wszystko poszło idealnie, poczęstowałam wierzchowa smakołykiem i dałam odpocząć. Przyszła mi do głowy myśl, aby już skończyć ten udany trening, może doszlifować szczegóły jutro. Ok, ostatni skok i do możemy skończyć. Nejechałam na okser 80cm, ktory już pokonałam, ale tym razem najechałam z innej strony. Wypadło gładko, czysto. Cała uśmiechnięta puściłam wodze i pozwoliłam Nadimowi buszować po ujeżdżalni. Trochę luźnych wolt, zmian kierunku. Wszystko kierowane jedynie łydkami, dosiadem. Był bardzo czuły na pomoce, praca z nim była czystą przyjemnością. Uśmiechnęłam się, po 15 minutach zsiadłam, zaprowadziłam ogierka do stajni. Ciemne chmury już zeszły, zaczęło się przejaśniać.
Zręcznie zdarłam z podopiecznego siodło, ogłowie, czaprak, ochraniacze, przeczesałam grzywę, wyczyściłam kopyta i otarłam z kurzu, który zgromadził się na jego sierści przez podłoże z hali. Po tych zabiegach pielęgnacyjnych nagrodziłam go smakowitą papierówką i zaprowadziłam do boksu, gdzie Kamor od razu się wytarzał, wstał, otrzasnął i zaczął mi pfrzeszukiwać kieszenie. Nie ma mowy, zaśmialam się. Na dzisiaj wystarczy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|