Eviline
Dołączył: 04 Sty 2014
Posty: 133
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 15:37, 05 Sty 2014 Temat postu: 2400m z tatą Sidney'em [by Cochise] |
|
|
Od samego rana byłam bardzo podekscytowana. Na dzisiejszym treningu z Secretariatem, mieli zaszczycić nas swą obecnością Eszag i tatuś Seca, Sidney's Candy. Bałam się troszkę czy ogiery nie zaczną się atakować. Zanim przyjechali nasi dzisiejsi towarzysze treningu, rozpoczęłam przygotowywanie Reda. On też był jakiś dziwnie podekscytowany. Wariował, szarpał się, próbował nawet mnie ugryźć kiedy byłam w jego boksie. Udałam się do siodlarni, po niezbędne sprzęty. Wróciłam najszybciej jak się dało. Chwyciłam uwiąz i weszłam do boksu folbluta. Przypięłam dzikusowi uwiąz i wyprowadziłam go. Przywiązałam kasztanka i zaczęłam go czyścić. Wiercił się niemiłosiernie. Miałam problem nawet go wyszczotkować, bo tak się kręcił. To się cofał, to prawie na mnie właził. Po pół godzinnym szczotkowaniu, w stajni pojawili się Eszag i Sidney. Przywitałam się z dziewczyną i ogierem, któremu za bardzo nie przypadłam do gustu. On był bardziej zainteresowany Secem, jakby wiedział, że to jego synuś. Zaczepiał go, a młody chciał się z nim pobawić. Niestety, był przywiązany, Candy miał lepiej, bo Eszag tylko trzymała uwiąz. No i koniec tego dobrego. Dziewczyna zabrała swojego ogiera żeby go wyczyścić. Gdy skończyłam przygotowywać Seca i stał już osiodłany, pomogłam Eszagowi. Sidney nie był zbyt zachwycony tym pomysłem, jakoś mnie nie lubił. Po chwili musiałam dać sobie spokój, bo zaczął się stresować. Wyprowadziłam swojego rudzielca na zewnątrz i poczekałam na dziewczynę i jej rudziocha. Czekaliśmy tylko kilka minut. Kiedy byliśmy już w komplecie, jakiś chłopak pomógł nam dosiąść wierzchowców. Stępem ruszyłyśmy na tor wyścigowy Deandrei. Oba ogiery trochę wariowały po drodze, ale bez problemów sobie z nimi radziłyśmy. Gdy byłyśmy już na torze, rozdzieliłyśmy się na chwilę. Każda z nas znalazła sobie jakieś dogodne miejsce żeby rozgrzać wierzchowca. Na początek postępowałam trochę z Bigiem, potem porobiliśmy sobie kółka, ósemki itp. kłusem. Na przeciwko nas, Eszag robiła podobne rzeczy z Sidney'em. Później jeszcze trochę sobie pogalopowaliśmy. Po dwudziestominutowej rozgrzewce, podjechałam kłusem do dziewczyny. Czas wziąć się do pracy. Na początek postanowiłyśmy zrobić sobie jedno okrążenie toru lekkim galopem. Ustawiłyśmy się w jednej linii, obok siebie. Krzyknęłam "start" i oba konie ruszyły w miarę spokojnym i powolnym galopem. Nasze wierzchowce szły łeb w łeb. Secretariat za żadne skarby nie chciał trochę zwolnić i dać się wyprzedzić tacie, który cały czas miał postawione uszy i co chwilę zerkał na syna. Pewnie i tak nie dałby się wyprzedzić młodzikowi. Szybko przegalopowaliśmy całe okrążenie. Teraz pierwszy kilometr, średnio szybkim galopem, a potem 2400m sprintem. Sec strasznie rwał się do przodu. Sidney zachowywał całkowity spokój i słuchał się Esz. Ruszyliśmy. Starałam się jak najmocniej hamować kasztanka, ale on szarpał się do przodu. Wyprzedził nawet Sidney'a o łeb. Drugi ogier równo galopował, widocznie jego dżokejka miała już jakiś cwany plan jak nas pokonać. Te tysiąc metrów szybko dobiegało ku końcowi. 200m.... 100m... 50m... 25m... i ten wyczekiwany moment. Pozwoliłam Secretariatowi wyprzedzić tatusia i ruszyć z kopyta do przodu. Sidney co prawda przyspieszył, ale cały czas trzymał się kawałek z tyłu. Od razu domyśliłam się planu dziewczyny. Udało mi się trochę przyhamować mojego rudego. Teraz był już tylko o nos szybszy niż jego tata. Trasa powoli dobiegała ku końcowi. Konie biegły łeb w łeb. Secret wydawał się już bardzo zmęczony, po Sidney'u natomiast nie było widać wcale zmęczenia. Zaryzykowałam. Przed nami była już ostatnia prosta. Poluzowałam wodze i pogoniłam kasztanka do przodu. Wystrzelił jak strzała. W mgnieniu oka zdążył wyprzedzić drugiego ogiera o 3 długości. Eszag jednak nie dawała za wygraną i po chwili, razem ze swoim koniem, była już przy ogonie rudego, a Sidney ciągle przyspieszał. Walka o zwycięstwo rozegrała się na ostatnich 100m. Mój rudy, widząc rywala, zaczął biec szybciej, niestety mający dłuższe doświadczenie wyścigowe tatuś młodego, biegł łeb w łeb z nim i też ciągle przyspieszał. Kasztanek dawał z siebie wszystko, ale to i tak było za mało. Sidney wygrał o nos. Po kilkunastu metrach zatrzymałyśmy konie i ruszyłyśmy do przodu stępem. Pogratulowałam Esz. To było zwycięstwo w pięknym stylu. Secretariat musi się jeszcze dużo nauczyć zanim uda mu się pokonać takiego doświadczonego ogiera jak Sidney's Candy. Stępowałyśmy jeszcze długo i wróciłyśmy do stajni. Każda z nas dokładnie zajęła się swoim wierzchowcem. Sidney i jego pani pożegnali się z nami i ruszyli w drogę powrotną do swojej stadniny.
Post został pochwalony 0 razy
|
|