Eviline
Dołączył: 04 Sty 2014
Posty: 133
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 15:44, 05 Sty 2014 Temat postu: 2.07.2013r - Skoki kl. L z Joanne |
|
|
Dzisiejszego wieczora wreszcie znalazłam czas zrealizować zamówienie Eviline i poskakać z Secretariatem. Ogier stał i z zaciekawieniem wyglądał z boksu, gdy weszłam do stajni, zorientować się gdzie, co i jak. Na dobry początek poczęstowałam go cukierkiem i poklepałam po szyi, co chyba nie było dokładnie tym, czego oczekiwał, po czym pomaszerowałam po sprzęcior. Chwyciłam ogłowie, ochraniacze, czaprak, siodło skokowe i wróciłam do kasztanka. Weszłam do boksu pewna siebie, bezceremonialnie ubrałam go w kantar i wyprowadziłam, przypinając na dwa uwiązy, coby nie mógł się spryciarz wyrwać. Opiekowałam się nim jakiś czas w SC, więc zdążyłam poznać wszelkie jego chimery, a on najwyraźniej pamiętał, że szanując mnie sporo zyskuje. Szybko zabrałam się za czyszczenie, zaczynając od rozczesania wszelkich zlepek na sierści, następnie oczyszczenia jej z kurzu, piachu i innych takich. Sec wiercił się trochę, kłapał zębami i wierzgnął raz, drugi, ale stanowcze "EJ" działało bez zarzutu. Za dobre zachowanie ogier natomiast dostawał pochwały i ewentualne przysmaki. Nogi podawał nadgorliwie, wykorzystując to jako okazję do postraszenia mnie, jaki to on groźny i zły. Mimo to nie narzekałam, taki już jest zadziora i tyle. Grzywę i ogon strasznie przeżywał, ale chyba poddał się, bo tylko stał z miną męczennika i czasem próbował się delikatnie zbuntować, nie było rzucania się ani nic. Zadowolona dałam mu kawałek marchwi i chwyciłam ochraniacze, założyłam na nogi, potem czaprak, siodło, ogłowie, przypinamy napierśnik i resztę, a gdy koń już stał gotowy szybko kask na głowę, rękawiczki na łapki, bacik w jedną, drugą zmieniłam chwyt wodzy i ruszamy na maneż, bo pogoda dopisała.
Tam, podciągnęłam Secretariatowi popręg, na co się lekko skulił i machnął ogonem, ale nic więcej. Dobrałam sobie z ziemi długość strzemion, podprowadziłam konia do schodków i wsiadłam. Poprawiłam strzemiona, lekka łydka i stęp na luźnej wodzy. Ku mojemu zdziwieniu na placu znajdowała się oprócz mnie tylko Dei na Sherlocku, galopująca sobie spokojnie i bawiąca się w lotne. Pomachałam jej, na co odpowiedziała uśmiechem. Potem zajęłam się kasztankiem. Dostał parę minut luzu, to teraz zaczynamy robotę. Stopniowo nabierałam wodze, dopychając łydkami na wędzidło. Z początku walczył z kontaktem, stanowczo nie chciał pracować, a na pewno nie w ten sposób, w końcu jednak po kręceniu się z nieustannym bawieniem się wędzidłem z mojej strony odpuścił. Od razu zaprzestałam działania, chwaląc go i odpuszczając na chwilę zupełnie wewnętrzną wodzę. Potem lekkimi półparadkami skupiałam go na sobie i pilnowałam, by nie podrywał łba, co nie wychodziło nam najlepiej. Próbowałam wyginać go do środka, na zewnątrz, z uporem dążyłam do swego. W końcu kasztanek przestał się tak opierać i czułam, że wykonuje moje polecenia z swego rodzaju łaską, jednak nie buntował się, póki nie przekraczałam granicy jego aktualnych możliwości. Po zrobieniu paru kół, dogadaniu się sprawdziłam popręg i ruszyłam kłusem.
Już przy pierwszych krokach wyraźnie dałam wyryjającemu się ogierowi, czego od niego oczekuję a czego nie toleruję. Pchał mi się na prawą łydkę, więc popracowałam z nim na kole w tą stronę, wyginając maksymalnie do środka, prostując, potem lekko na zewnątrz i tak w kółko. Cały czas pilnowałam, by nie zmniejszał koła, nie wpadał łopatką, a gdy nie reagował na sygnał łydką zasadzałam mu nią lekkiego kopniaczka, a gdy reagował chwaliłam. Po trzech szturchnięciach w bok Sec przestał się pchać, ładnie reagował w jedną i drugą stronę na kole, więc zaczęłam jeździć po całym placu. Teraz popracowałam trochę nad ustawieniem - opuszczałam go w dół, delikatnie działając ręką, trzymając stabilny kontakt i jadąc do przodu. Od czasu do czasu wykonałam jakąś mocniejszą półparadę, starałam się jednak działać jak najdelikatniej. Rudy chodził coraz ładniej, coraz przyjemniej i łatwiej było mi go prowadzić, więc zaczęłam też pracę na drągach. Ustawione na przeciętny kłus roboczy, płaskie, ilość 5, w sam raz dla nas. Przy najazdach pilnowałam, by koń szedł prosto, na środek i z impulsem. Nad każdym drążkiem delikatnie działałam łydką, a ręką zachęcałam ogiera do pójścia z głową w dół. Z początku nie było widać efektów, a poprawne przejechanie drążków nie należało do rzeczy najprostszych, z czasem jednak, w miarę ćwiczeń powiązanych z przejściami, woltami itp czułam, jak Sec zaczyna ciągnąć szyją, wyżej podnosi nogi i przestaje "pływać" bądź kombinować. Przeszłam na chwilę do stępa, by odsapnąć przed galopem. Wtedy na maneż wjechała Carrot na Walkirii. Od razu ogr wyłączył myślenie głową, włączył czym innym. Poogierzył się trochę, został za to skrzyczany ("a ti a ti wstrętny! nie wolno!") i w końcu zrezygnowana ruszyłam kłusem mocno do przodu, pozbierałam kasztanka najlepiej jak potrafiłam, ogarnęłam trochę, skupiłam na sobie i galop. Bryk jeden, drugi, trzeci, w końcu galop. Od razu zamknęłam konia w pomocach, półparadami zachęcałam do zejścia w dół, ustawienia się, łydkami i dosiadem walcząc o lepszą jakość galopu. Pracowałam na kole. Wyginałam w jedną, w drugą stronę, zwiększałam średnicę, zmniejszałam, skracałam, wydłużałam na miarę możliwości, a gdy odpuszczał chwaliłam i wypuszczałam jak najbardziej w dół. Potem chwilę galopowałam po śladzie i zmiana kierunku ze zmianą nogi przez kłus. Znowu koło, ogarnięcie się i potem po ścianach. Czując, jak kasztanek znowu się dekoncentruje, gaśnie i próbuje ogierzyć pchnęłam go mocno do przodu i dodania na długich ścianach. Mocne dodania, potem skrócenie, wolta w razie potrzeby, chwila spokojnego galopu i znowu. Zrobiliśmy jedną nieogarniętą lotną i to samo w drugą. No, koń się skupił i przy okazji zyskał fajny impuls chodu. Przeszłam na pół okrążenia do stępa i zaczynamy skoki.
Na początek drążki na galop, część na ziemi, część podniesiona do ok 30 cm. Pierwsza linia: drąg-(fula)-drąg-(skok-wyskok)-drąg 30 cm-(skok-wyskok)-drąg-(fula)-drąg. Przyjazne, pasujące odległości. Jedziemy z lewego. Aktywny galop pod kontrolą, prosty najazd na środek i jedziemy. Ładnie, płynnie, wszystko gra. Jeszcze raz. Trochę się rozbuchał i pod koniec było ciasno, więc przy trzecim podejściu uważniej go pilnowałam i wyszło cacy. Zmiana nogi, w drugą stronę, dwa podejścia i podwyższony drążek wskakuje na wysokość 60 cm. Z prawego, bo szło nam lepiej. Równy galop, lekkie przytrzymanie na wstępie, potem pilnowanie środka i również lekkie wycofywanie się między drągami. Bardzo ładnie, chociaż nie powiem, żeby rudzielec szczególnie chciał współpracować. Wolałby to skakać po swojemu. Jeszcze raz z prawej i potem z lewej. Patataj, patataj, hop-fula-hop-hop-hop-fula-hop. Bardzo ładnie, fajne odpowiedzi na moje sygnały, potem bardzo kontrolowany galop. Jeszcze raz i druga linia: drąg-(fula)-drąg-(skok-wyskok)-deska 50 cm-(skok-wyskok)-drąg-(fula)-drąg-(fula)-drąg-(skok-wyskok)-stacjonata 70 cm-(skok-wyskok)-drąg. Długa bo długa, ale i tak lajtowa, bo tylko dwa skoki. No to jedziemy, od strony mniejszej stacjonaty. Mocno wycofałam napalającego się rudzielca, potem natomiast pilnowałam, by przypadkiem nie wypadł z kursu i szedł równo do przodu. Jakoś przejechaliśmy, może nie najpiękniej, ale ważne, że na czysto. Jeszcze raz, potem kolejny i z drugiej nogi dwa razy, potem w przeciwnym kierunku. Tu szło łatwiej, bo Sec nie nakręcał się tak i był już jako-tako ogarnięty w tej linii po poprzednich przejazdach. Dwa razy na nogę i chwila stępa. Po takiej rozgrzewce czekały na nas jeszcze linia z szeregiem, potrójny szereg i linia. Zaczęłam od tej ostatniej.
Linia na 5 fuli lekko do przodu stacjonata 70 cm - okser 90 x 90. Równy galop, najazd na środek przeszkody i dobry punkt odskoku na sztalkę. Potem lekkie wypchnięcie do przodu i raz, dwa, trzy, cztery, pięć - hop, okser za nami. Szybko wróciłam w siodło, wycofałam konia i jeszcze raz. Źle dojechałam i za blisko, ale rudy tupnął i skoczył, więc potem mocno do przodu, by nadrobić zaległości i dobry odskok do oksera. Pochwała dla konia, wycofanie go i jeszcze raz. Tym razem lepiej się dogadaliśmy i hop stacjonatka, potem fajna, równa jazda lekko do przodu i hop, okser.
Poklepałam konia i linia z szeregiem: stacjonata z deską 90 cm (4 fule) okser 90 x 80 (dwie fule) stacjonata 100 cm. Równy, spokojny galop bo ciasnawo i hop sztalka, potem równiutko na cztery fule i trochę blisko do oksera, ale folblut ładnie wyszedł z sytuacji, po lądowaniu dwie równe fule z impulsem i stacjonata bardzo ładnie. Wycofałam konia i dopiero pochwaliłam. Sec miał tendencję do wyciągania, zabierania się po skoku co zaprezentował już na drągach, więc takie dodatkowe ćwiczenie dobrze mu zrobi. Jeszcze dwa razy z prawej, przyjemniejszej do najeżdżania nogi, potem z lewej, gdzie mieliśmy do pokonania dość ciasny i krótki zakręt. Pilnując impulsu i zgięcia dokładnie wyjechałam łuk i starałam się jeszcze wycofać kasztanka przed linią. Ten niestety nie bardzo miał ochotę, więc pierwszą stacjonatę skoczył z piątej nogi i cudem nie zwalił, więc wolta i jeszcze raz. Tym razem się posłuchał i ładnie wjechaliśmy w linio-szereg. Równa jazda, skakanie przez środek, potem od razu wycofanie i pochwała. Jeszcze raz, a po skończeniu zatrzymanie. Pochwała, chwila stępa i ostatnia rzecz: trójczłonowy szereg: stacjonata 100 cm (fula) okser 100 x 90 (2 fule) okser 105 x 100. Na początek z lewej nogi. Odległości przeciętne, przy równej i ładnej jeździe powinno pasować. Najechałam na środek, przytrzymałam rwącego do przodu kasztanka i hop sztalka, potem fula trochę zbyt mocna i okser, z którego pierwszy drąg niestety spadł, kolejne dwie przymocne fule i znowu skoszone drągi. Tuż po lądowaniu gwałtowne zatrzymanie, cofnięcie 3 kroki i stęp, czekamy aż stajenny naprawi przeszkody. Najechałam ponownie. Ten przejazd był lepszy, bo nie dość, że ja się bardziej pilnowałam, to i Sec bardziej się słuchał. Jeszcze raz i potem z prawej nogi. Najeżdżając a przeszkody czułam, jak folblut tylko czeka na jakąś moją oznakę słabości by wykorzystać ją na wyrwanie się z tych sideł i pójścia do przodu, jednak okazałam się twardą zawodniczką. Dwa ładne przejazdy i na koniec mini-parkur. Poczynając od linii z szeregiem, zakręcamy na prawo i szereg, na koniec linia, wszystko podniesione do ok.100 cm i pojedyncza stacjonata 110 stojąca sobie samotnie. Odsapnęliśmy to jedziemy. Galop przez nóżkę, ale z impulsem. Prosty, ładny najazd, przytrzymanie, wycofanie i hop-4 fule-hop-2 fule-hop. Ładnie, fajnie się wycofał zarówno w samej linii i szeregu, jak i po nich. Na prawo, zataczamy pętelkę i szereg. Dobry wjazd, potem też przyzwoicie, ale szału nie było - rudy wciąż chciał wyjść z tego szeregu jak najszybciej, nie ważne jak, byleby mieć to za sobą. Lądujemy na lewo i zataczamy koło, linia. Hop, lekko do przodu (właściwie to lekko rozluźniłam kontakt) i hop, okser za nami. Po linii wycofanie, galop na prawo i spokojnym, równym galopem "przez nóżkę" do stacjonaty 110 cm. Nie dałam się rudzielcowi wyciągnąć z siodła, nie pozwoliłam mu wyrwać do przodu, podjechałam blisko przeszkody i na ostatniej fuli dodałam mu impulsu, by miał z czego się wybić. Oddałam mocno rękę czując, jak kasztan pierwszy raz naprawdę baskiluje w skoku i szybko wróciłam w siodło po lądowaniu, wycofując przy okazji konia i klepiąc go, gdy się posłuchał.
Oddałam mu wodze, rozgalopowałam, rozkłusowałam wypuszczając w dół i rozstępowałam, póki nie ochłonął i podsechł. Wtedy wróciliśmy do stajni.
Wprowadziłam ogra do boksu, rozsiodłałam, ubrałam w kantar i zabrałam na myjkę. Przypięłam na dwa uwiązy, schłodziłam nogi, umyłam całego konia (spoconego zaraz by muchy pożarły) i zabrałam na 15 min na trawę. Zdążył całkiem nieźle wyschnąć, więc wróciliśmy do boksu, gdzie zostawiłam go samego z marchewką w żłobie, sama pozbierałam sprzęt i odniosłam gdzie co trzeba było. Wsiadając do samochodu zadzwoniłam do Ev opowiedzieć, co robiłam, jak poszło i tak dalej.
Post został pochwalony 0 razy
|
|