Eviline
Dołączył: 04 Sty 2014
Posty: 133
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 15:42, 05 Sty 2014 Temat postu: 16.01.2013r - Skoki LL z elementami L by Ancu |
|
|
Jako trzeciego konia miałam do obrobienia mojego ukochanego Secretariata. Ponieważ Eviline zamówiła ode mnie skoki LL z elemantami L, poprosiłam Damiana, mojego jeźdźca zapasowego, by został jeszcze przez półtorej godziny i pomógł mi z ustawianiem przeszkód. Nie chciałam ustawiać nie wiadomo jakich parkurów, bo nie to było dziś moim celem. Chciałam przede wszystkim wyrobić u ogiera dobrą technikę i zwyczaj przeskakiwania, a nie przechodzenia niskich przeszkód. Wzięłam mojego “niezawodnego” asystenta na halę, by pomógł mi z rozkładaniem. W środku trenowała jedna z rysualek ze swoją klaczą.
- Hej, długo będziesz? Bo wchodzę z Secretariatem . - spytałam.
- A nie idziecie na tor?
- Nie, dzisiaj skoki - uśmiechnęłam się, i skierowałam do schowka na przeszkody. Ustawiłam dwie stacjonaty, dwa oksery i trzy przeszkody z kolorowych płotków, fal i sztucznych wazonów z kwiatami. Stały po lekkim ukosie, ale w mniej więcej liniach prostych, tak by dało się je skakać pojedynczo i w liniach. Początkowo wszystko było bardzo niskie, takie tam sześćdziesiątki. Zostawiłam mojego chłopaka na hali, niech się napatrzy na cudze konisko *_* . Sama wróciłam do Secretariata i zaczęłam szorowanie bąbla. Wyszczotkowałam go, wyskrobałam kopyta. Osiodłałam go, dość perfidnie wciskając go w siodło wszechstronne, pad i miśka pod siodło, ochraniacze i napierśnik z wytokiem. Ogłowie z nachrapnikiem meksykańskim pasowało do skoków lepiej niż wyścigówka. Gdy wszystko było na swoim miejscu, a normy bezpieczeństwa zostały zachowane, wyprowadziłam ogiera z boksu. W drodze na halę strasznie wariował, caplował w ręku i spinał się. Wbrew moim idealistycznym przekonaniom, musiałam szarpnąć za wodzę. Ponieważ byliśmy już blisko hali, dotarliśmy w jako takim kawałku. Klaczy już nie było, był za to przysypiający na schodkach chłopak. Obudziłam go, i poprosiłam żeby pomógł mi wejść na Seca. Był ode mnie o siedem centymetrów wyższy, więc mogłam mieć trudności z wgramoleniem się na niego. Niezgrabnie bo niezgrabnie, ale znalazłam się w siodle. Poprawiłam strzemiona, i ruszyłam dość aktywnym stępem dookoła hali. Podpierany łydkami, ładnie pracował zadem i przodem. Zrobiłam dwa koła dreptania, po czym zebrałam wodze i na kontakcie zaczęłam pracę na woltach. Kręciłam koła i ósemki wokół przeszkód, niwelując wypadanie łopatki na zewnątrz okręgu. Koń nie miał z tym problemów. Zmieniłam kierunek i okrążenia na drugą stronę. Zebrałam go na niedługą chwilę, odpuściłam, i zebrałam. Nie jestem pewna, czy było to zebranie, ale Damian mówił że wyglądało to nienajgorzej. W każdym razie pion został idealnie wdrożony. Na krótkiej ścianie dałam sygnał do zakłusowania. Ten chód Sec miał taki sam jak stęp - drobny i niewygodny. Stawiał małe kroczki, drobił i zachowywał się jak mały kucyk.
- Ej, co on tak dziwnie kłusuje? Strasznie małe kroki, ma krótki wykrok właściwie. Niewygodny jest, nie? - zawołał Damian.
- No, trochę tak. Później postaram się go poszerzyć, ale może być trudno. Mam wrażenie że jest trochę płaski. - odpowiedziałam, pracując nad nogami kasztana. Po zwyczajowej rozgrzewce w kłusie, już na drugą rękę, zaczęłam od lekkiego przyśpieszenia. Jako koń wyścigowy Sec dobrze wiedział, co to znaczy, ale po prostu zwiększył częstotliwość stawiania kroków. Skróciłam wodze, wzięłam go mocniej w łydki i udało mi się poszerzyć jego kroki. Przydałoby mu się trochę pracy ujeżdżeniowe z kimś kto umie nim pokierować. W każdym razie, po dwukrotnej zmianie kierunku, zaczęłam pracę na kołach, serpentynach i woltach. Ogier nie wypadał łopatką, był coraz przyjemniejszy w jeździe. W miarę zakończyłam rozgrzewkę, więc zaczęliśmy skoki.
Na pierwszy ogień poszła sześćdziesiątka stacjonata. Najechałam z szybkiego kłusa. Przed nim leżały trzy drągi w odmierzonych odległościach. Rytmicznie przeszedł je, uniósł nogi i doskonale odmierzonym susem przeskoczył przez stacjonatę. Po skoku przeszedł do galopu, więc zwolniłam i powtórzyłam ćwiczenie. Zacmokałam na niego, i znów elegancko znaleźliśmy się po drugiej stronie. Owszem, skakał trochę na ukos, ale było to bardzo fajne i dobre.
- Damian, powiększ odległości między drągami i podwyższ o dziesięć centymetrów - poprosiłam - a ja przejadę tą linię, ok.?
Chłopak zajął się stacjonatą, a ja zagalopowałam w narożniku, by wjechać na linię równoległą do ściany FM. Były niewysokie, 65 cm. Ogier poradził sobie z nimi, ale zahaczył o kopytem o pojedynczego drąga. Miał bardzo fajną technikę, ale z trudem unosił zad do góry. Przeszłam do stępa, by dać mu trochę odetchnąć. Podjechałam do Damiana.
- Ej, skocz mi po bacik, bo chłopaczysko potrzebuje motywacji - mruknęłam. Dałam kasztanowi trochę odpocząć, po czym umiarkowanym galopem najechałam na przeszkodę złożoną z dwóch drągów i niebieskiej fali. Miała 75 cm. Niestety, nie wymierzyliśmy odległości i piętką zrzucił górnego drąga. Ponieważ mój jakże pomocny chłopak sobie poszedł ( wiem że go o to poprosiłam ), nie mogłam powtórzyć skoku. Pokonałam więc inne dwie przeszkody ułożone na łuku - jedna z kolorowych płotków, a druga z wysokich krzaków. Płotki elegancko przeskoczył. Złożyłam się na jego szyi, ale i tak przeszorował brzuchem po plastikowych kwiatkach, W tym też momencie wrócił mainen asystenten, który wręczył mi bacik i zaczął podnosić zrzucone drągi. W tym czasie galopem przejechałam przez drągi i kicnęliśmy przez pierwszą stacjonatę, podwyższoną do 80 cm. Koń nawet zabaskilował. Poklepałam go po łopatce, i popędziłam dookoła na linię. W dobrym stylu i prędkości pokonaliśmy przeszkodę. Z bacikiem ogierzasty zaczął podnosić dupkę i nie pukał w górne drągi.
Przeszłam do stępa, by trochę odpoczął, a Damian podniósł wszystko do niecałego metra. Gdy konikowi umiarkował się już oddech, na długiej ścianie zakłusowała, wzięłam młodego na dobry kontakt, a w narożniku przyłożyłam łydki do zagalopowania. Sec płynnie przeszedł do wyższego chodu. Najechalśmy na pierwszą stacjonatę z drągami. Chociaż puknął w drugi, leżący na ziemi drąg, poprawił się i bez tupnięcia poszybował górą. Uniósł dobrze nogi, i z gracją wylądował. Łydką popędziłam go na woltę, by wykręcić do linii. Poklepałam go, bo postarał się i nie wypadł łopatką na zewnątrz. Wesołym pata tajaniem zaliczyliśmy dwa oksery - choć z tupnięciem przed drugą częścią przeszkody, bo za daleko wylądowaliśmy. Radośnie pognaliśmy też do kolorowych okserów. Przeszłam do półsiadu, ale czekała mnie niespodzianka - metr przed drągami ogier uznał, że nie skoczy, i o mało nie wysadził mnie z siodła. Bokiem ominęliśmy falę. Uderzyłam młodego bacikiem za łydką, by wiedział że nie było okej. Najechałam jeszcze raz, dodając pacnięcie palcatem w bok młodego. Elegancko przeskoczyliśmy. Druga przeszkoda też poszła wyśmienicie, trzecia trochę mniej, bo wybicie było bardzo dalekie. Secret był bardzo niezależny i nie do końca słuchał, co mu przekazuję. Po tym skończyliśmy skoki. Rozkłusowałam chłopaka, by ochłonął. Zrobiłam żucie z ręki, i odpoczynek w stępie. Damian zaczął sprzątanie drągów i stojaków, a ja już na luźniej wodzy rozstępowałam kasztana. Po powrocie do stajni natarłam jego nogi i zawinęłam w owijki, oraz podstawiłam pod solarkę i założyłam mu derkę
Post został pochwalony 0 razy
|
|