Forum WSR Apocalyptica Strona Główna WSR Apocalyptica
Nowa odsłona WSR Star Horses wita!
 
 » FAQ   » Szukaj   » Użytkownicy   » Grupy  » Galerie   » Rejestracja 
 » Profil   » Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   » Zaloguj 

20.01.14r - Trening wyścigowy 2400m

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum WSR Apocalyptica Strona Główna -> / Treningi
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Eviline




Dołączył: 04 Sty 2014
Posty: 133
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 14:45, 05 Sty 2014    Temat postu: 20.01.14r - Trening wyścigowy 2400m

- Jaaaaaaacek! - Wydarłam się ile sił w płucach stojąc przy pastwisku. Nie musiałam się przynajmniej obawiać, że wystraszę konie, były wystarczająco znudzone i nie reagowały na mój krzyk. Zresztą chyba przywykły do mojego darcia mordki co rano.
Jacek był równie zły co ja, szedł w moją stronę. Widocznie on nie mógł znaleźć Bita, taka norma. Ostatnio lubił się chować na dźwięk słowa "czyszczenie", a skoro Jacuś miał zamiar go czyścić, to go nie ma.
- Widziałeś tego małego siwego zdrajcę? - Zapytałam gniewnie mając na myśli Belles. Taaaa... To wredne bydlątko, gdy tylko słyszy słowo "trening" ucieka szybciej, niż Bit od czyszczenia.
- A co? Ucieka od treningu? - Jacek zdążył się już do mnie przyczłapać z tą swoją miną męczennika, który musi zbierać truskawki przy czterdziestostopniowym upale.
- Tak... Za to widziałam Bita, jest w boksie Belles. - Wyszczerzyłam się z lekka i poprawiłam mu troskliwie czapkę i zapięłam bezrękawnik. Co on by beze mnie zrobił... Pewnie teraz leżałby z zapaleniem płuc błagając mnie o herbatkę, a ja musiałabym się zajmować jeszcze sama tym całym zwierzyńcem. Wyobraziłam to sobie i wzdrygnęłam się. Nieee... To nie był dobry widok.
- Ooo... Wielkie dzięki, w końcu złapię naszego staruszka. - Nawet nie zdążyłam go pożegnać, a już pobiegł w stronę stajni. Obiadu nie będzie! Postanowione, sprzeciwu nie zniosę.
W moim akcie desperacji przeszłam kilka pastwisk i w końcu dostrzegłam Belles pod wielkim dębem. Podeszłam do niej i zagwizdałam. Nieopodal stało kilka koni, które zastrzygły uszami, ale moja Ósma oczywiście stała jak ten słup soli i patrzyła się zupełnie w innym kierunku mając kompletnie wywalone na swoją właścicielkę. Gdzie się podział ten uroczy źrebak, który tak ubóstwiał swoją właścicielkę? Zniknął, gdy oddałam ją na zajeżdżenie i do dzisiaj trzyma urazę gdzieś w swoim serduszku. Cóż za oślica. Zdążyłam podejść do klaczy i wiedziałam, że cwaniara mnie widzi, ale ignoruje. Zapięłam uwiąz i poklepałam ją po szyi. Jednak, gdy ruszyłam w stronę dziedzińca, ona nadal stała w miejscu. Gotowałam się już ze złości.
- No choooodź! Pobiegamy... - Wyciągnęłam bezsilnie marchewkę z kieszeni i podstawiłam jej pod nos, a ta ucieszona chwyciła ją od razu i już zaczęła iść grzecznie u mojego boku. Grunt to przekupstwo własnego konia. Cóż za ironia...
Gdy w końcu udało mi się doprowadzić moją siwą paskudę na dziedziniec, przywiązałam ją i poleciałam po szczotki i sprzęt. Po drodze o mało co się nie zabijając przez własne nogi, ale przetrwałam to starcie z moim brakiem piątej klepki (w tym przypadku równowagi) i wróciłam targając cały sprzęt. Rozporządziłam go koło klaczy i zaczęłam czyszczenie, a ona rytualne bujanie się jakby w rytmie muzyki, której nie było. Ciężko było cholerę doczyścić, a żadne upomnienia nie dawały rezultatu. Nie chciałam za to tracić kolejnej szczotki tylko po to by się uspokoiła, więc dałam za wygraną i szorowałam zakapiora dalej, co nawet sprawnie szło. Trochę się buntowała przy zadzie i unosiła ostrzegawczo kopyto, jednak nie kopnęła, a ja mogłam oczyścić z zaklejek jej siwą sierść i byłam niezmiernie wdzięczna tej sile, która spowodowała, ze w ogóle mogłam to zrobić. Znacznie gorzej poszło z kopytami. Najpierw nie chciała ich podnosić, a jak już podniosła za setnym razem delikatnych przejechań po całej nodze, to po prostu oparło się bydle całym ciężarem akurat na tej właśnie nodze, którą trzymałam, ale z miną męczennika czyściłam ją zawzięcie, bo trening musi być, a klacz czysta musi się zaprezentować. Gdy uporałam się z jej protestami, próbami ugryzienia, czy kopnięcia tam. gdzie popadnie i w końcu wyczyściłam jej te kopyta - przyszła pora na siodłanie. Pomińmy fakt, ze z samym ogłowiem pojawiły się problemy, bo ten zakapior wielki nie chciał wziąć wędzidła i męczyłam się trochę z tym, by otworzyła pysk, a jak wielkim cudem je przyjęła to prostowała się i wysoko unosiła łeb, że nie sięgałam za uszy, ale jakoś wlazłam na ogrodzenie, co musiało wyglądać komicznie i założyłam kobyle to znienawidzone przez nią ogłowie. Spokojnie założyłam jej czaprak i nałożyłam siodło. Nadęła brzuch, więc i tak popręg dociągnęłam, a najwyżej później się poprawi, bo przecież mi to zadania ułatwiać nie można. Przy okazji wyregulowałam sobie strzemiona z pamięci, bo nie lubię zbytnio stać w siodle. Wolę się chować za szyją, wtedy wiatr nie uderza i jest całkiem wygodnie, chociaż później trzy dni wyprostować się nie mogę, bo kręgosłup przewiany. Na koniec zostawiłam owijki, które owijałabym sprawniej gdyby nie fakt, ze klacz podnosiła co chwilę daną nogę i utrudniała zadanie. Babsztyl z niej wredny i co tu poradzisz na taką, skoro kochasz i kochać będziesz. Po skończonej pracy złapałam za wodze i szybko, aczkolwiek lekko wsiadłam na klacz i skierowałam ją w stronę toru żwawym stępem, bardziej slalomiastym, żeby ją rozgrzać i już na torze zacząć od kłusa. Po drodze założyłam kominiarkę, co by mi uszy nie odmarzły. Huh... Trzeba zacząć trening od porządnej rozgrzewki. Dobrze, że chociaż jeszcze temperatura na sporym plusie, bo osiem stopni to całkiem ciepła pogoda jak na zimę. Wręcz upał.
Wjechaliśmy na tor i zgrabnie przeszliśmy do kłusa, klacz trochę protestowała, nie szła stabilnie, podbiegała. Jednak nie jest to błąd samej Belles, nabyła to z treningów za granicą. Zresztą wystarczy, że podpatrzy jakiegoś konia i już robi to co on. Dzielnie siedziałam w siodle i rozkręcałam powoli klacz. Zrobiłyśmy sobie elegancką półwoltę, ale siwka nie złapała równowagi i się potknęła. Cóż, błędy zdarzają się każdemu, czyż nie? Poklepałam ją po szyi i powtórzyłam ten sam układ, by sie do niego nie zraziła przez byle potknięcie. Szła spokojnie, chociaż było widać, że w środku jest podekscytowana biegiem jaki ją czeka. Wypchnęłam klacz półparadą do galopu i pilnowałam tempa, by później, podczas biegu nie opadła z sił. Belles chętnie przeszłą do galopu, jednak widać było, że się wyrywała do szybszego biegu. Nie miałam zamiaru jej na to pozwolić, więc zrobiłyśmy tylko szarpaninę podczas wolty i ruszyłyśmy do startboksów na które klacz zareagowała wierzgnięciem.
- Przecież się tego nie boisz, więc nie udawaj i bez scen mała. - Mruknęłam lekko poirytowana, bo klacz zaczęła niemalże caplować, ale szła jednak w stronę bramek, więc źle nie było. Zrobiłam z nią kilka kółek przed wejściem do bramki, a niech się obezna na nowo. Machała co jakiś czas łbem, ale z czasem było to coraz subtelniejsze, więc gdy niemalże ustało, wprowadziłam ją do startboksu. Klaczy nie przestraszyło zamykanie drzwiczek, była już spokojna i gotowa do działania. Usilnie patrzyła na tor i wyrównała swój oddech. Ja też już byłam spokojniejsza, ale nie tak napalona na tor jak ona. Przybrałam odpowiednią pozycję i schowałam głowę za jej szyją, by wiatr tylko smagał nasze ciała opływowo. Usłyszałam okropny, piskliwy dźwięk i drzwiczki otworzyły się z hukiem, a ja pognałam klacz, która wyleciała niczym torpeda. Uśmiechnęłam się na jej reakcję i zamiłowanie do biegu, ale nieco ją zwolniłam, by nie opadła z sił. Chociaż klacz i tak mi się wyrywała to ja nie dawałam za wygraną, bo mogłyśmy nie wyrobić później na zakręcie. Kątem oka dostrzegłam, że Jacek nam się przygląda, a nie chciałam słuchać jego krytyki wobec mojego stylu trenowania koni. Nieco się tym zestresowałam i szybko musiałam się uspokoić. Patrzyłam na szczegóły, miarowy oddech Belles, ułożenie mojego ciała, nasza prędkość. Klacz dawała z siebie wszystko i bardzo mi tym pomagała, choć wiedziałam, że to nie to samo, co wyścig z innym koniem. Przed zakrętem jeszcze ją nieco wstrzymałam i zwolniłam na spokojnie, bo było nieco ślisko. Ostro weszła w zakręt, co mi się spodobało, ale też trochę wystraszyło. Klacz jednak doskonale balansowała swoim ciężarem tak, by nic nam się nie stało. Na prostej wystrzeliła do przodu, a ja już swobodnie ją puściłam i tylko co jakiś dawałam sygnały do przyspieszenia, czego nie trzeba było jej dwa razy powtarzać. Klacz ta bowiem ma niezwykle dużo energii i jest to niezwykle opłacalne przy takich dystansach, bo sama jej wytrzymałość jest niewiarygodna. Dodatkowo kocha biegać, co w tym sporcie jest już znaczną częścią sukcesu, a ja przestałam żałować, że wysłałam ją za granicę na trening. W końcu wróciła przecież, nie? Dodatkowo wzmocniona i jeszcze bardziej chętna do ścigania się. Cud, miód, malina. Skuliłam się bardziej za szyją Eight, która w tym czasie myślała tylko o tym, by biec jak najszybciej, kryła niezwykle dużą ilość terenu i pędziła niewyobrażalnie prędko, a przecież już powinna być zmęczona, zaraz przecież kończy się dystans. Zamyśliłam się zbytnio i dopiero po chwili zauważyłam kolejny zakręt. Zareagowałam szybko i ściągnęłam wodze klaczy, zwalniałam ją jak tylko mogłam, a ona i tak z dużą prędkością weszła w zakręt, a co gorsza, ścięła go maksymalnie. Przestraszyłam się i już tylko modliłam o to, by nic się jej nie stało, bo pal licho mnie. Jednak Kara musiała doskonale wiedzieć, że nic nam się nie stanie, bo zaraz znów wyszłyśmy z zakrętu cało, a ona czym prędzej wyrwała się do przodu i maksymalnie wyciągała nogi przed siebie, a tyłem mocno się odbijała. Asekurowałam ją, dawałam sygnały, a ona cały czas mnie słuchała, byłyśmy jedną częścią tego wyścigu i widocznie chciałyśmy dać z siebie wszystko. Na ostatnich metrach przed celownikiem przejechałam klaczy palcatem po łopatce, nie biłam jej, ale dałam znak do przyspieszenia, a ona szybko zrozumiała i przekroczyłyśmy zadowolone celownik. Dopiero po kilkudziesięciu metrach klacz zwolniła do kłusa, a ja pchnęłam ja w stronę wyjścia z toru. Cały czas chwaliłam, gładziłam, klepałam. Nagradzałam ją za ten wysiłek. Jacek już czekał, a ja miałam niezadowoloną minę. Nie chciałam go słuchać. Jednak on zdawał sobie z tego sprawę i złapał za wodze tym samym zwolnił Belles i ruszył z nami do stajni.
- Ev... - Przerwał na moment by spojrzeć na mnie poważnie. - Wiesz jaki miałaś czas?
Mina zrzedła mi jeszcze bardziej. Już całkowicie nie wiedziałam o co mu chodzi, przecież biegła wspaniale. Spojrzałam na niego jak na debila i puściłam wodze, a ręce skrzyżowałam na piersi, Belles doskonale wiedziała, ze idziemy do stajni, więc nie zbaczała z kursu. Przechyliłam głowę, nie odpowiedziałam Jackowi na jego pytanie, a on się uśmiechnął, co mnie jeszcze bardziej zdziwiło.
- Miałaś 2'26" na 2400m. Zdajesz sobie sprawę z faktu jaki to dobry wynik?! - Wyszczerzył się jeszcze bardziej, a ja od razu się rozchmurzyłam, że mnie pochwalił. Odprowadziliśmy klacz do stajni, gdzie ją spokojnie rozsiodłałam i wytarłam słomą jej spocone ciało. Na samym końcu nakryłam ciepłą derką i ruszyłam do domu coś przekąsić.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Eviline dnia Śro 16:07, 29 Sty 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum WSR Apocalyptica Strona Główna -> / Treningi Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
subMildev free theme by spleen & Programosy
Regulamin